Dzień czwarty.
Dziś miałem jeden cel - Grossglockner. Poczytałem w Internecie o motocyklowych "wyprawach" na ten szczyt i przyznam się, że miałem stracha. Gdy widziałem jeszcze na dole objuczone GS'y, Tigery, KTM'y a na nich jeźdźców wyglądających jak Schwarzenegger w Predatorze ciągnące tam, w górę, to zwątpiłem. Gdzie ja swoją Integrą.... Już po kilku kilometrach dostrzegłem przerost formy nad treścią u tych "wyprawowiczów". Każdy tam dojedzie na czymkolwiek - camperem, GS'em, Integrą, skuterkiem 50ccm, rowerem... Kwestia czasu i determinacji. Kłopot miałem na początku z bezpieczeństwem. Droga przepiękna a widoki takie oszałamiające, że głowa obracała się na lewo i prawo. A winkle przede mną - chwila nieuwagi i...
Drugi problem to... motocykliści. Niektórzy tak zap...ją, że strach. Pewnie pochwalą się później, że tę trasę zrobili w 30 minut.☠️
Ja przynajmniej naćpałem się widokami i atmosferą miejsc robiąc kilkanaście przystanków na punktach widokowych. Mnie ta uczta zajęła ponad 3 godziny. Tak mi się spodobało, że dwa razy zawracałem by tylko polatać na tej doskonałej technicznie trasie. I chciałoby się jeszcze i jeszcze... Nie powiem, trasa wymaga ciągłej koncentracji ze względu na pierdylion zakrętów i wariatów z tyłu. Poza tym jest dla każdego a banan z paszczy nie schodzi ani na chwilę.
Czyli mogę powiedzieć "ja też tu byłem". I warto było.
Trasa jest płatna ale ja nie płaciłem, bo w cenie noclegu dostałem karnet na wjazd. Ot, fart.
Później zrobiłem kółko jadąc na południe przez Lienz i na północ przez Mittersill dotarłem do hotelu. W Lienz chwilę odpocząłem w cieniu zamku Bruck. Historia zabytkowej twierdzy sięga XIII w. Obecnie jest tu miejskie muzeum, w którym można obejrzeć wystawy poświęcone historii miasta oraz dzieła sztuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz co o tym myślisz.