Dziś wyruszyłem w Włodawy by dotrzeć do ostatniego Trójstyku w mojej kolekcji: Litwa-Polska-Białoruś. Wiedziałem, że nie będzie łatwo bo zadupie takie, że wrony tu zawracają. Z miejscowości Posejnele, gdzie miałem nocleg ruszyłem wg wskazań GPS. Niby 15km... Po 5km skończył się asfalt i cywilizacja. Piaszczysto-szutrową drogą (dobra na enduro a nie na moją Integrę) przez las dotarłem do jedynego domu niby we wsi Szlamy. Dalej wyhaltował mnie zakaz wjazdu. Resztę drogi, ok. 2km, ruszyłem z buta podpierając się nawigacją. Droga wyprowadziła mnie wprost na wyraźnie zaznaczony zagrabiony piaskowy pas granicy, za którym wysoki płot w drutami kolczastymi. Tam musi być Białoruś albo Mordor...
Ruszyłem wzdłuż niego uważając i starając się nie wejść na zagrabiony pas graniczny, co by mnie nie ustrzelili. Po drodze spotkałem naszych pograniczników, pogadaliśmy sobie i poinstruowali mnie, bym pod żadnym pozorem nie zbliżył się do słupka białoruskiego bo spędzę 2 tygodnie w białoruskim więzieniu. Dobra, dobra, pomyślałem i ruszyłem dalej. Ledwo zdążyłem zrobić tych kilka fotek a z lasu wyjechał leciwy UAZ z białoruskimi pogranicznikami, którzy "życzliwie" kontrolowali moje poczynania....
To miejsce przypomina mi trochę koreańską linię demarkacyjną. Naprawdę, ciary przechodzą po plecach. I ci żołnierze, którzy widzą się codziennie po obu stronach, 10m od siebie i nie rozmawiają ze sobą bo Białorusinom nie wolno...
Warto było tu być, by przypomnieć sobie czasy gdy w Europie były granice i jak one wyglądały.
Płot na granicy z Białorusią - Twitter/Straz_Graniczna |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Napisz co o tym myślisz.